Gruzja
Grudzień 2018 · Canon 6D, iPhone 8+
Kutaisi nocą, bo i przylot późny, check-in w hostelu pełnym kotów, szybkie chaczapuri i piwo w jedynym-czymś-czynnym po północy + zgubione 200PLN w jednym banknocie. Domowe wino od gospodarzy i rozmowa o górach na otarcie łez.
6:15 na drugim końcu miasta bus do Zugdidi, 3 godziny kolejne przyklejony do szyby po prawej stronie, od północy, więc Kaukaz już coś majaczy w tle. Na miejscu czekam kolejne 3 godziny na zapełnienie busa w kierunku Mestii, szwendając się między lokalnym bazarem a drzwiami busa. Taka forma pól swobody - plecak z ciuchami zostawiony w pojeździe, sprzęt i dokumenty na sobie w szaleńczym rozglądaniu się za czymś nowym. Słowem - smycz na długość zawołania, że odjeżdżamy. Wyruszamy po 16, jest ciepło i słonecznie. Wjazd w dolinę - zmiana świadomości.
Mestia, mimo iż pod gęstwą wartwą śniegu i na samym końcu świata, nie wydaje się ciężko zipać. Każdy ma tu swoje zadanie, łącznie z krowami. Królowa Uszba nadzoruje każdy ruch z góry, znaczy się z siebie samej.
Prywatny lot powrotny do Kutaisi nad Kaukazem za 50GEL. Na lotnisko łapię stopa z centrum, czyli prawie spod domu, podwozi mnie pracownik lotniska. W samolocie, poza dwoma pilotami aka stewardami, na pokładzie ja, polsie napisy i gruzińskie powietrze. Ot stary polski a'la kukuruźnik dorabia na emeryturze na nieco bliższym wschodzie. Obietnica waniliowego nieba zostaje spełniona.